Regulamin bloga

środa, 28 października 2015

Zachciało mi się rumakowania

Włąściwie to już od wielu, wielu miesięcy żyłam sama, samotnie z Młodym. Mijaliśmy się w mieszkaniu, zero rozmów, a jeśli już to służbowo, o ile można w ogóle mieć w małżeństwie służbowe rozmowy. Odkąd jednak się przeprowadziłam, jestem sama tak naprawdę. Minęło już trochę czasu,  Niby wciąż się z tego wszystkiego emocjonalnie składam, wylizuję, jednak tak bardzo tęskni mi się do uczucia, prawdziwego, do podobania się komuś, samej sobie przestało mi wystarczać, tak mi się serce wyrywa....

Koleżanka poznała swojego męża poprzez portal randkowy. Ona czasem narzeka, ale po 1 - kto nie narzeka, a po 2 - zazdroszczę jej. Bardzo. Bo póki jestem .... singielką z dzieckiem (ładniejsze brzmienie), czuję się jakaś wybrakowana, "coś ze mną musi być nie tak" skoro miałą męża, a już nie ma (na papierze wciąż jestem żoną, ale w tym przypadku papierek  nie ma znaczenia).

No i przyszło mi do głowy: zarumakuję!

Zarejestrowałam się na pewnym portalu randkowym. Umieściłam swoje najlepsze zdjęcia. W ciągu kilku dni dostałam masę wiadomości. Część swoją treścią nie pozostawiała złudzeń, że ich autorem jest facet napalony, w najlżejszym przypadku, na cyber sex, jednak zdecydowana większość od razu deklarowała spotkanie. Część osób nawet fajnie pisała, ale wystarczyło jedno spojrzenie na zdjęcie i już wiedziałam, że z tym kimś to mogę się najwyżej zakumplować i nie ma mowy o czymś więcej. Z kilkoma osobami z nawiązałąm rozmowę, po pisali ciekawie, wyglądali w miarę. Nie oszukujmy się: naszym pierwszym impulsem, który sprawia, że zwracamy na kogoś uwagę jest jego fizyczność - atrakcyjny dla nas lub nie. Później następuje weryfikacja - podczas pisaninej rozmowy, rozmowy na żywo itp.

BYł taki jeden, całkiem mi się nawet podobał, ale przy którejść rozmowie zaproponował, żebym do niego przyszła, zostawiła Młodego w domu ("jak to, ma 9 lat i jeszcze go nie zostawiasz samego?!"). GOODBYE. I nawet nie reagowałam na jego "jesteś?", "Aniu, co się z tobą dzieje". A właściwie to "aniu". Bo choć nie bawię się w pisanie "ty" z dużej litery, to jednak wypada czyjeś imię pisać, jak gramatyka nakazuje.

Było też dwóch, którzy obłędnie mi się spodobali. Po zdjęciach oczywiście. Z jednym z nich od razu wyczułam, że mamy zupełnie inne orbity, więc "nieszczerze" zaproponowałam kumplostwo (coś nam nie po drodze, nie klei się rozmowa, ale jako kumpel byłbyś świetny - "a co jak się zakocham?" - w myślach: "na to liczę"), jednak nawet jako kumpel facet nie zdał  (chyba egzaminu). Drugi - obłędnie przystojny. Uparłąm się więc na niego jak bezpłodna na dziecko. Dosłownie. Facet mnie zlewał, a im bardziej mnie zlewał, tym bardziej do niego pisałam.

Aż do dziś. Bo dziś zastanowiłam się na chłodno nad tym wszystkim. I skasowałam konto.
Nie potrafię w ten sposób. Wolę spotkac kogoś w supermarkecie, uśmiechnąć się i liczyć, że jeśli tak mi pisane, to spotkamy się znów niedługo i być może zamienimy ze sobą kilka zdań.  Bo wierzę w to, a może bardzo chcę wierzyć, że jest dla mnie napisany scenariusz. Bo jeśli NAPRAWDĘ taki jest to myślenie o tym, że sama wpływam na swój los, jest bezsensowne. Coś na kształt "mężczyzna jest głową rodziny, ale to żona jest szyją, która tą głową rusza".

Jeśli ktoś z Was - mnie czytających - miał podobne przeżycia, albo w ten sposób poznał swoją drugą połowę, to tak jakby poproszę o historię - jak to wyglądało, ile trwało zanim się spotkaliście, czy  może od razu wiedzieliście, że to TA osoba, czy może wymagało to czasu zupełnie jak w "realnych" znajomościach. Będę wdzięczna po stokroć.

Bo być może popełniam błąd.

Ps. Dostałam wiadomość, że przesadzam z cudzysłowami. Cóż.....
Może i przesadzam, ale to MOJA forma ekspresji, MOJA forma wyrażania myśli i  MOJA forma cudzysłów podkreślania MOICH emocji koniec cudzysło-wia, wa, - wu. A ponieważ wiadomośc byłą napisana w tonie cudzysłów niefajnym koniec ", to wypowiem się dalej  również w takim tonie:  A chuj Ci (zachowany szacunek, bo z dużej) do tego. Mój blog, moje zasady. Jak za bardzo irytuje  - zawsze możesz MIE CZYTAĆ, a jeśli cię to mimo wszystko interesuje - z szacunku dla czytanej treści  - przymknąć oko na moje """""""fanaberie"""""". :D

wtorek, 13 października 2015

Tak szczerze, po co to wszystko?

Dziś kupiłam buty. Na obcasach. Od pewnego czasu kupuję tylko na obcasach. Po co? Ano po to, by mieć dłuższe, smuklejsze nogi, by czuć się o wiele bardziej kobieco, gdy faluję biodrami i by mieć lepszy w tych obcasach tyłek. 

Jakiś czas temu odkryłam cudowną metodę malowania rzęs, która sprawia, że naprawdę moje oczy wyglądają na duże, jakbym przykleiła do nich te sztuczne. I po co? By nimi trzepotać kiedy trzeba i ze względu na małe (acz jędrne, kształtne i w ogóle fantastyczne) cycki, facet patrzył właśnie w moje oczy, nie poniżej. 

Jakiś czas temu stwierdziłam, że zapuszczam włosy. Cholernie się z tym męczę, bo mam teraz taki fakowy etap przejściowy i za Uja Pana nie mogę ich ułożyć. Dlaczego zapuszczam? Ano dlatego, że długie włosy są mega, mega kobiece. Tylko Kożuchowska wygląda tak, jakby urodziła się z nakazem noszenia ich krótkich. Mi też ponoć lepiej w krótkich, ale jakoś nigdy nie miałam okazji posiadania takich za łokieć, albo przynajmniej do łokcia, więc zapuszczam. Chcę zobaczyć, jak bardzo będę kobieca i czy w ogóle przypasuje mi ta długość.

Ale tak właściwie to po co?

Po to, by się podobać. I niekoniecznie samej sobie. Tak naprawdę wiele z nas uczynia różne zabiegi, by podobać się swojej połówce, komuś kogo mamy zamiar poderwać, ewentualnie by wzbudzić zachwyt i nutkę zazdrości u kobiet (nieocenione lustro szczerości - jak ci zjadliwa jędza powie z grymasem na twarzy, że fajnie wyglądasz, to bądź pewna. że wyglądasz jak milion ... funtów [chyba jawyżej teraz stoi]).

Gdybyśmy były na bezludnej wyspie i miały do dyspozycji  tony kosmetyków - która z nas na co dzień pilnowałaby perfekcyjnego makijażu?  Chciałoby nam się malować codziennie i wyglądać jak w/w milion? Komu miałybyśmy się w nim pokazać? Nikomu. Nie chaiałoby nam się. Postawiłybyśmy na "naturę" itp. 

"Nie mam się w co ubrać". A dlaczego? Bo  zależy nam na tym, by to coś, co na siebie założymy, było pozytywnie odebrane przez innych.

Więc tak naprawdę po co to wszystko?

Dla innych. Dla osądy innych. Bo nie wypada mi iść w dresach do pracy, ale gdyby w tej pracy nikt nie oceniał, to założyłyśmy dresy podczas okresu, zamiast się zwijać z niewygosy w garsonce. "Stanowisko wymaga image'u" ktoś powie. No właśnie, bo ktoś tak zadecydował. Bo ktoś ustalił pewne wytyczne.

A wytyczne są wszędzie. Tyle, że nie zawsze  mi pasują.

Ale generalnie fajnie iść w szpilkach po chodniku i czuć, że co drugi facet się z tobą ogląda. Bo nogi w tch szpilkach masz niebotyczne. 

Przynajmniej  ja mam :P